Po śmierci Synka miałam wrażenie, że zostało mi również odebrane wszystko z przestrzeni tworzenia - umiejętności plastyczne...to, co dostałam, rozwinęłam, nauczyłam się przez całe życie.
Czułam się trochę jak ludzie po udarze - którzy tracą władzę w rękach i nogach, nie są w stanie utrzymać się w pionie i bełkoczą, gdy próbują mówić.
Jak oni - uczę się od nowa. To trudne i irytujące, gdy coś, co było tak naturalne, przychodziło z łatwością, nagle zaczyna wymagać ogromnego wysiłku, wyczerpuje...a efekty ciężkiej pracy są niemal niezauważalne.
Taka moja rehabilitacja, która sama w sobie pomaga wracać do życia - nie tylko zawodowego... :) arteterapia.
W dużej mierze pracownia jest jej częścią - podjęłam wyzwanie, a może raczej sama sobie je rzuciłam - by nie zostawić ikony, żeby nie rzucić w diabły fotografii (obraziłam się na aparat, bo nie zrobiłam najważniejszego w swoim życiu zdjęcia - nie mamy żadnego zdjęcia Synka). Dopiero przed pierwszą rocznicą wzięłam do ręki starego, dobrego Zenita - taki urodzinowy prezent dla Teo. Do tego zdjęcia mam szczególny sentyment.
"Życzę ci odwagi wschodzącego słońca,
które mimo nędzy i ogromu zła tego świata,
dzień po dniu wschodzi
i obdarza nas blaskiem i ciepłem swych promieni."
Phil Bosmans